Dzisiaj wydarzyła się sprawa okropna i nie omieszkam Wam o niej nie opowiedzieć.
Otóż, gdy byłem dzisiaj w operze, sztuką w pełni zajęty, w nosie zaczęło mnie swędzieć. Lornetkę swą na kolanach położyłem iii, apczchii!!! Kichnięcie jak kichnięcie. Zdarza się. Wycieram rękę w chustkę, już sięgam po lornetkę patrze przed siebie, a tam kto? Szanowny Pan Bryzżałow. Co prawda na co dzień, nie mam z nim zbyt wiele wspólnego, ale dobre kontakty z ludźmi wyższą rangą warto mieć, a co jak by doniósł mojemu przełożonemu, Zinowjewowi?. Nie, nie może być. Za co ja rodzinę wyżywię? Pamiętam jeszcze jak, miesiąc temu zwolnił Nikolaja za spóźnienie się 15 minut. Pomyśleć tylko, że biedak tygodnia nie wytrzymał. Nie, STOP! Co ja w ogóle mówię. Tylko dzięki Zinowjewowi mam tę pracę, co ja robię? Przepraszam, wracając do tematu:
W takim razie mówię "Dzień dobry panie Bryzżałow" i zaczynam przepraszać, ale co to?
Nagle słyszę jakieś złowrogie szepty, a potem "tak, tak nic się nie stało", ale ja przecież widzę że coś jest nie tak!
Myślę sobie "nie będę z siebie błazna robił przy ludziach", więc odpuściłem.
W trakcie antraktu los się szczęśliwie złożył, że spotkałem go przy filarze, a że chamem nie jestem, to zagaduję. Niestety i tym razem słuchać nie chce. Zachowuje się jakby sprawa od dawna załatwiona była, ale przecież nie przyjął "przepraszam".
Myślę sobie "O nie, to już. Już po mnie. Pewnie donos chce na mnie złożyć".
Resztę przedstawienia jak na mrowisku siedziałem. Chciałem go przed budynkiem na chwilkę złapać, by domówić niedomówione. Niestety jak na złość Bryzżałowa już nie było.
Przyszedłem do domu i zaczynam się Raissie mej zwierzać. Po wysłuchaniu całej historii, mówi: "Głupi, Ty. Idź do niego jutro i wytłumacz mu wszystko na spokojnie." Poszedłem spać, lecz zasnąć nie mogłem. Ciągle myślałem co mu jutro powiem.
Wstałem wcześnie, jeszcze przed pracą. Wychodząc miałem wrażenie że żona się ze mnie za plecami śmieje, ale zignorowałem to. Są ważniejsze rzeczy do zrobienia. Przebyłem drogę z domu do biura Bryzżałowa w tempie szybszym niż lokomotywa od stacji do stacji, przez cały czas myśląc co mu powiem.
Myślę sobie "O nie, to już. Już po mnie. Pewnie donos chce na mnie złożyć".
Resztę przedstawienia jak na mrowisku siedziałem. Chciałem go przed budynkiem na chwilkę złapać, by domówić niedomówione. Niestety jak na złość Bryzżałowa już nie było.
Przyszedłem do domu i zaczynam się Raissie mej zwierzać. Po wysłuchaniu całej historii, mówi: "Głupi, Ty. Idź do niego jutro i wytłumacz mu wszystko na spokojnie." Poszedłem spać, lecz zasnąć nie mogłem. Ciągle myślałem co mu jutro powiem.
Wstałem wcześnie, jeszcze przed pracą. Wychodząc miałem wrażenie że żona się ze mnie za plecami śmieje, ale zignorowałem to. Są ważniejsze rzeczy do zrobienia. Przebyłem drogę z domu do biura Bryzżałowa w tempie szybszym niż lokomotywa od stacji do stacji, przez cały czas myśląc co mu powiem.
Otworzyłem drzwi zamaszystym ruchem. Na blisko ustawionych względem siebie krzesłach siedzieli jacyś ludzie, nie znałem ich i nie zależało mi na zawieraniu żadnych znajomości w zaistniałej sytuacji. Natomiast na przeciwko uchyliły się drzwi i usłyszałem z nich głos Bryzżałowa "Następny!".
Chciałem się okazać kulturą, więc siadłem na zwolnionym miejscu i wziąłem do rąk gazetę. Po dziesięciu minutach "czytania" odpuściłem, nic z niej nie zrozumiałem, a w dodatku ręce zaczęły mi się trząść, aż jeden z czekających zapytał: "nic Panu nie jest?". Wtem usłyszałem pisk nie nasmarowanych drzwi, a następnie: brzuch, buty, ręce i łysinę Bryzżałowa. Dokładnie w tej kolejności. Skierował swój świdrujący wzrok prosto w moje oczy, oblał mnie pot. Z ledwością wstałem i nim cokolwiek zdążyłem powiedzieć krzyknął na mnie, czy zwariowałem. Pomyślałem sobie, że pewnie stało się u niego coś w pracy i postanowiłem chwilę poczekać.
Zaczaiłem się po drugiej stronie, tak bym pomyślał że odszedłem. Gdy załatwił już wszystkich czekających i sam wyszedł z gabinetu wstałem i ruszyłem za nim. jak spojrzał na mnie oczy miał tak przekrwiona i aż mu się na płacz zbierało, myślę sobie "Albo ma taki trudny dzień, albo mu tak przykro, że go nie przeprosiłem". Powiedział jeszcze "Czy Pan sobie ze mnie drwi?". Zacząłem się zastanawiać, co robię źle, ale kwiatów mu przecie nie kupię?.
Wtedy postanowiłem, że napisze mu list i wróciłem do domu. Nie wiedzieć czemu żony mej nie zastałem, pomyślałem że może i dobrze, bo co to za mężczyzna, co nawet przeprosić nie umie. Wziąłem pióro i papier, lecz nic napisać nie umiałem. Rzuciłem tym załamany i z myślą, że na nowo, jutro będzie trzeba go przepraszać zrobiło mi się słabo.
Dziś obudziłem się w nastroju dużo gorszym niż wcześniej. Jak zwykle mi się spieszyło, więc ubrałem się w najlepsza marynarkę i nie żegnając się nawet z Raissą wychodzę na dwór. Roztapiający się śnieg, co za okropieństwo! Ciszej tam dzieciaki! Ale mnie głowa boli!
Dobrze, to już te drzwi. Dziś w kancelarii nie ma nikogo. Dobrze się składa. Pukam, otwieram drzwi... Dzień dobry Panie Generale. Przychodziłem wczoraj niepokoić Waszą Ekscelencję, nie po to, żeby drwić, jak pan był łaskaw się wyrazić. Przepraszałem za to, żem ocharkał. a drwić nie miałem zamiaru. Czyżbym nawet śmiał żarty stroić?… Bo jeżeli my sobie będziemy na żarty pozwalali, to żadnego szacunku dla osób nie będzie. Co on teraz zrobi, widzę jak mu się usta ruszają, czyżby to uśmiech był?
...
Ale mi słabo
...
Co sięęę dzieje?
...
Gdzie ja właściwie jsteeeem?
Raiiisss...?
...
Chciałem się okazać kulturą, więc siadłem na zwolnionym miejscu i wziąłem do rąk gazetę. Po dziesięciu minutach "czytania" odpuściłem, nic z niej nie zrozumiałem, a w dodatku ręce zaczęły mi się trząść, aż jeden z czekających zapytał: "nic Panu nie jest?". Wtem usłyszałem pisk nie nasmarowanych drzwi, a następnie: brzuch, buty, ręce i łysinę Bryzżałowa. Dokładnie w tej kolejności. Skierował swój świdrujący wzrok prosto w moje oczy, oblał mnie pot. Z ledwością wstałem i nim cokolwiek zdążyłem powiedzieć krzyknął na mnie, czy zwariowałem. Pomyślałem sobie, że pewnie stało się u niego coś w pracy i postanowiłem chwilę poczekać.
Zaczaiłem się po drugiej stronie, tak bym pomyślał że odszedłem. Gdy załatwił już wszystkich czekających i sam wyszedł z gabinetu wstałem i ruszyłem za nim. jak spojrzał na mnie oczy miał tak przekrwiona i aż mu się na płacz zbierało, myślę sobie "Albo ma taki trudny dzień, albo mu tak przykro, że go nie przeprosiłem". Powiedział jeszcze "Czy Pan sobie ze mnie drwi?". Zacząłem się zastanawiać, co robię źle, ale kwiatów mu przecie nie kupię?.
Wtedy postanowiłem, że napisze mu list i wróciłem do domu. Nie wiedzieć czemu żony mej nie zastałem, pomyślałem że może i dobrze, bo co to za mężczyzna, co nawet przeprosić nie umie. Wziąłem pióro i papier, lecz nic napisać nie umiałem. Rzuciłem tym załamany i z myślą, że na nowo, jutro będzie trzeba go przepraszać zrobiło mi się słabo.
Dziś obudziłem się w nastroju dużo gorszym niż wcześniej. Jak zwykle mi się spieszyło, więc ubrałem się w najlepsza marynarkę i nie żegnając się nawet z Raissą wychodzę na dwór. Roztapiający się śnieg, co za okropieństwo! Ciszej tam dzieciaki! Ale mnie głowa boli!
Dobrze, to już te drzwi. Dziś w kancelarii nie ma nikogo. Dobrze się składa. Pukam, otwieram drzwi... Dzień dobry Panie Generale. Przychodziłem wczoraj niepokoić Waszą Ekscelencję, nie po to, żeby drwić, jak pan był łaskaw się wyrazić. Przepraszałem za to, żem ocharkał. a drwić nie miałem zamiaru. Czyżbym nawet śmiał żarty stroić?… Bo jeżeli my sobie będziemy na żarty pozwalali, to żadnego szacunku dla osób nie będzie. Co on teraz zrobi, widzę jak mu się usta ruszają, czyżby to uśmiech był?
...
Ale mi słabo
...
Co sięęę dzieje?
...
Gdzie ja właściwie jsteeeem?
Raiiisss...?
...