Poniedziałek, popołudnie.

Wtorek rano:
Już nie mogę
wytrzymać z tym przeklętym
Papkinem. On myśli, że
ludzie są tacy podli, że chcą go otruć. A zresztą, kto by łasił się na to jego nędzne
życie. Dzisiaj, gdy popijał wino, coś go nagle rozbolało.
Był święcie
przekonany, że Rejent dosypał mu
Bóg wie co do trunku, żeby go uśmiercić. Przerażony dopytywał, czy to aby może być
prawdą. Ja oczywiście tłumaczyłem
mu, że wielmożny Rejent nie chce go otruć i, że to są
jego jakieś durne wymysły. Bogu dzięki, że
udało mi się go
przekonać, że to
nie jest prawda, bo aż strach pomyśleć, co by się działo jakby on rzeczywiście dalej był święcie przekonany, że został otruty przez czcigodnego Rejenta. Jednak poradziłem
mu, aby odwiedził tutejszego księdza,
który mu pomoże w tym strapieniu. Mam
nadzieję, że już mu nigdy taki durny pomysł do
głowy nie wpadnie.
Wieczór, poniedziałek
Tfy! Do czarta! Tyle ambarasu jeszcze tego samego dnia! Atoli, kiedy sobie tak spokojnie stałem, jakaś niecnota chwyciła mnie za ramię, przyprawiając o raptowne kołatanie serca! Dalibóg widzę, że to
jegomość Rejent. Śmiało wtargnął, pytając: A gdzie to pan? Czy w domu? Wszak wyzwał mnie na cięcie?
To ja mu na to roztropnie odrzekłem, żeby tak się nie gardłował, bo jak mój pan go zdywiduje, to wesela pewnikiem nie doczeka.Natenczas z kaplicy dało się słyszeć wiwaty, kiedy się Rejent dowiedział,
że to na cześć Klary i jego syna o mało apopleksji nie dostał. Już myślałem, że się Rejent z Cześnikiem za czuby wezmą, jednakowoż mój pan szybko ochłonął, pomny na swe powinności gospodarza i rzucił karabelę na stół. No i dobrze, bo przecie to się nie godzi własnego gościa rozpłatać. Zatem ceremonia zaślubin odbyła się już bez przeszkód, wszyscy się weselili i przednie miody pili. Mniemam, że dobrze się stało, że mój pan na koniec umknął sprzed ołtarza, bo on chudziaczek do małżeńskiego stanu zdrowia nie ma, a to pedogra go złapie, a to kurcz żołądka i reumatyzmy go jakieś łupią. Dobrze też, że na koniec pogodzili się z Rejentem. Mój pan chyba już zapomniał, jak się zarzekał, że Wprzody słońce w miejscu stanie, Wprzody w morzu wyschnie woda, Nim tu u nas będzie zgoda. Ażem się wzruszył, kiedym obaczył, jak podał rękę Rejentowi. Na koniec przyniesiono roztruchana, zagrzmiały fanfary, a wszyscy zakrzyknęli Zgoda! Zgoda!
Tfy! Do czarta! Tyle ambarasu jeszcze tego samego dnia! Atoli, kiedy sobie tak spokojnie stałem, jakaś niecnota chwyciła mnie za ramię, przyprawiając o raptowne kołatanie serca! Dalibóg widzę, że to
jegomość Rejent. Śmiało wtargnął, pytając: A gdzie to pan? Czy w domu? Wszak wyzwał mnie na cięcie?
To ja mu na to roztropnie odrzekłem, żeby tak się nie gardłował, bo jak mój pan go zdywiduje, to wesela pewnikiem nie doczeka.Natenczas z kaplicy dało się słyszeć wiwaty, kiedy się Rejent dowiedział,
że to na cześć Klary i jego syna o mało apopleksji nie dostał. Już myślałem, że się Rejent z Cześnikiem za czuby wezmą, jednakowoż mój pan szybko ochłonął, pomny na swe powinności gospodarza i rzucił karabelę na stół. No i dobrze, bo przecie to się nie godzi własnego gościa rozpłatać. Zatem ceremonia zaślubin odbyła się już bez przeszkód, wszyscy się weselili i przednie miody pili. Mniemam, że dobrze się stało, że mój pan na koniec umknął sprzed ołtarza, bo on chudziaczek do małżeńskiego stanu zdrowia nie ma, a to pedogra go złapie, a to kurcz żołądka i reumatyzmy go jakieś łupią. Dobrze też, że na koniec pogodzili się z Rejentem. Mój pan chyba już zapomniał, jak się zarzekał, że Wprzody słońce w miejscu stanie, Wprzody w morzu wyschnie woda, Nim tu u nas będzie zgoda. Ażem się wzruszył, kiedym obaczył, jak podał rękę Rejentowi. Na koniec przyniesiono roztruchana, zagrzmiały fanfary, a wszyscy zakrzyknęli Zgoda! Zgoda!
0 komentarze:
Prześlij komentarz