niedziela, 12 października 2014

Dyndalski (NataliaC, Mateusz)

Marszałek Dyndalski – epizodyczny bohater komedii Zemsta Aleksandra Fredry. Dyndalski jest sługą i marszałkiem cześnika Macieja Raptusiewicza. Jest osobą spokojną, opanowaną i rozsądną. W komedii pojawia się w aktach: I i IV.

Poniedziałek, popołudnie.
Onegdaj Cześnik wezwał mnie do napisania listu rzekomo od Klary do Wacława. Wszakże ja tytle stawiam niezbyt skoro! Cześnik kompletnie się tym nie przejął... Ba! Jegomość stwierdził, iż właśnie babskiej ręki mu trzeba, tedy wymówkę miałem znikomą, a kłopotu z tego co niemiara! Jegomość, w czasie pisania, śmiem twierdzić, iż dużego ,,B'' nie umiał rozpoznać... sromota! Bowiem to przecież edukowany pan. Później ten łotr Papkin na nogę mi stąpił! Ta zniewaga krwi wymaga... Jegomość Cześnik kazał mi pisać dalej, tedy za pisanie słowo w słowo się zabrałem. Jeno ciągle ,,Mocium panie'' dyktował, tedy się zdziwiłem, ale sumiennie polecenie wykonywałem. Później na kartce niespodziewanie żyd się zrobił... Oj, tedy się jegomość rozsierdził! Że też ja go znoszę. Ale to nic! Jak Cześnik kazał mi przeczytać, co było już tam napisane, tedy zaczęła się jatka! Jak mnie wyzywać zaczął, to myślałem, że wezmę gwintówkę i palne w tą pustą makówkę! Lecz ja, obyty człowiek ze spokojem mu odpowiedziałem, a później przepisać to na nowo miałem. Toć to raptus i gwałtownik z tego Cześnika! Toż się z nerwów tak uniosłem, żem musiał po kielich przedniego wina sięgnąć, żeby się uspokoić!


Wtorek  rano:

Już nie mogę wytrzymać z tym przeklętym Papkinem. On myśli, że ludzie są tacy podli, że chcą go otruć. A zresztą, kto by łasił się na to jego nędzne życie. Dzisiaj, gdy popijał wino, coś go nagle rozbolało. Był święcie przekonany, że Rejent dosypał mu Bóg wie co do trunku, żeby go uśmiercić. Przerażony dopytywał, czy to aby może być prawdą. Ja oczywiście tłumaczyłem mu, że wielmożny Rejent nie chce go otruć i, że to są jego jakieś durne wymysły. Bogu dzięki, że udało mi się go przekonać, że to nie jest prawda, bo aż strach pomyśleć, co by się działo jakby on rzeczywiście dalej był święcie przekonany, że został otruty przez czcigodnego Rejenta. Jednak poradziłem mu, aby odwiedził tutejszego księdza, który mu pomoże w tym strapieniu.  Mam nadzieję, że już mu nigdy taki durny pomysł do głowy nie wpadnie. 

Wieczór, poniedziałek
Tfy! Do czarta! Tyle ambarasu jeszcze tego samego dnia! Atoli, kiedy sobie tak spokojnie stałem, jakaś niecnota chwyciła mnie za ramię, przyprawiając o raptowne kołatanie serca! Dalibóg widzę, że to
jegomość Rejent. Śmiało wtargnął, pytając: A gdzie to pan? Czy w domu? Wszak wyzwał mnie na cięcie?
To ja  mu na to roztropnie odrzekłem, żeby tak się nie gardłował, bo jak mój pan go zdywiduje, to wesela pewnikiem nie doczeka.Natenczas z kaplicy dało się słyszeć wiwaty, kiedy się Rejent dowiedział,
że to na cześć Klary i jego syna o mało apopleksji nie dostał. Już myślałem, że się Rejent z Cześnikiem za czuby wezmą, jednakowoż mój pan szybko ochłonął, pomny na swe powinności gospodarza i rzucił karabelę na stół. No i dobrze, bo przecie to się nie godzi własnego gościa rozpłatać. Zatem ceremonia zaślubin odbyła się już bez przeszkód, wszyscy się weselili i przednie miody pili. Mniemam, że dobrze się stało, że mój pan na koniec umknął sprzed ołtarza, bo on chudziaczek do małżeńskiego stanu zdrowia nie ma, a to pedogra go złapie, a to kurcz żołądka i reumatyzmy go jakieś łupią. Dobrze też, że na koniec pogodzili się z Rejentem. Mój pan chyba już zapomniał, jak się zarzekał, że Wprzody słońce w miejscu stanie, Wprzody w morzu wyschnie woda, Nim tu u nas będzie zgoda. Ażem się wzruszył, kiedym obaczył, jak podał rękę Rejentowi. Na koniec przyniesiono roztruchana, zagrzmiały fanfary, a wszyscy zakrzyknęli Zgoda! Zgoda! 

0 komentarze:

Prześlij komentarz